Radio Białystok | Wiadomości | Mężczyźni nieprawomocnie skazani za atak na dziennikarza w Puszczy Białowieskiej walczą o złagodzenie kary
Przed Sądem Apelacyjnym w Białymstoku zakończył się w czwartek (13.02) proces odwoławczy dwóch mężczyzn, oskarżonych i w pierwszej instancji nieprawomocnie skazanych za napaść na operatora telewizji Polsat, gdy ten pracował przy materiale na temat protestów w Puszczy Białowieskiej.
Choć prokuratura wnioskowała o kary w zawieszeniu, w lipcu ub. roku Sąd Okręgowy w Białymstoku skazał obu mężczyzn na rok więzienia. Mają też zapłacić 5 tys. zł zadośćuczynienia pokrzywdzonemu oraz blisko 20 tys. zł telewizji Polsat, w ramach obowiązku naprawienia szkody.
Wyrok 27 lutego
Apelacje złożył obrońca obu mężczyzn oraz pełnomocnik oskarżyciela posiłkowego - operatora i telewizji Polsat. Wyrok sądu odwoławczego ma być ogłoszony za dwa tygodnie.
Telewizja Polsat realizowała materiał ws. wycinki w Puszczy Białowieskiej
Proces dotyczy wydarzeń z 29 lipca 2017 r., kiedy ekipa telewizji Polsat News realizowała materiał w Puszczy Białowieskiej. Trwały tam wtedy protesty aktywistów ekologicznych, na które negatywnie reagowali niektórzy pracownicy firm pracujących przy wycince drzew na zlecenie Lasów Państwowych.
Na drodze Teremiski – Narewka do operatora Polsatu podjechał samochód, z którego wysiadło dwóch mężczyzn. Jak wynika z ustaleń śledztwa prokuratury w Hajnówce, jeden z nich najpierw uderzył w wizjer kamery, a potem zadał operatorowi cios pięścią w głowę. Ten włączył kamerę i zaczął uciekać, wzywając przy tym pomocy.
Napastnicy ruszyli za nim samochodem. Operator wskoczył do rowu, by uniknąć potrącenia. Drugi z mężczyzn powalił operatora na ziemię, przygniótł kolanem głowę i wykręcił mu ręce. Napastnicy zabrali kamerę i odjechali. Kiedy im się nie udało odtworzyć nagrania, zabrali karty pamięci. Ostatecznie kamerę i jej uszkodzone elementy odwieźli i zostawili przy drodze.
Operator trafił do szpitala
Operator trafił do szpitala, potem długo był na zwolnieniu lekarskim. Policja zatrzymała obu napastników jeszcze w dniu napaści; to syn i ojciec, pracownicy jednej z firm leśnych, mają 23 i 49 lat. Uszkodzenia sprzętu telewizyjnego na szkodę Polsatu zostały w śledztwie wyliczone na 14,3 tys. zł.
Prokuratura zarzuciła oskarżonym m.in. naruszenie prawa prasowego poprzez użycie przemocy w celu zmuszenia do zaniechania tzw. interwencji prasowej, czyli przygotowania publikacji telewizyjnej o sytuacji w Puszczy Białowieskiej.
Sprawcy nie przyznali się do winy
Obaj mężczyźni nie przyznali się do takich zarzutów. Według ich wersji, nie było napaści, a jedynie próba "usunięcia w celu ochrony życia i zdrowia" mężczyzny z kamerą w ręce. Mówili, iż przebywał on w miejscu oznaczonym, gdzie trwały prace leśne i groziło mu związane z tym niebezpieczeństwo.
Tę argumentację obrona powtórzyła w apelacji. "Działali w usprawiedliwionym, błędnym przekonaniu, iż mają do czynienia z jednym z ekologów, a nie z dziennikarzem" - mówiła w mowie końcowej mec. Marta Guzowska. Przekonywała, że operator nie przedstawił się i nic nie wskazywało na to, iż jest w pracy.
Ustawa prawo prasowe traktuje dziennikarzy i media tak, jak funkcjonariuszy publicznych. Uważam, że jeżeli ktoś chce i żąda ochrony tak, jak funkcjonariusz publiczny, powinien tak się zachowywać (...). Minimum, to przedstawienie się i powiedzenie, w charakterze kogo znajduje się na tym terenie - dodała.
Przekonywała, że całe zdarzenie miało miejsce w momencie bardzo stresującym dla jej klientów: od kilku dni trwały tam protesty przeciwników wycinki, umowa z Lasami Państwowymi była obwarowana bardzo wysokimi karami finansowymi w przypadku przekroczenia terminów, a pracownikom leśnym nikt nie pomagał w zabezpieczeniu terenu przed wejściem osób niepożądanych. Dlatego chce więzienia w zawieszeniu i grzywny dla pierwszego z oskarżonych i warunkowego umorzenia postępowania wobec drugiego, ewentualnie uchylenia wyroku i zwrotu sprawy do pierwszej instancji.
Prokuratura wyroku nie kwestionuje. Odnosząc się do argumentów obrońcy prokurator Marek Dąbrowski przypominał, iż z dowodów w tej sprawie wynika, że oskarżeni wiedzieli o obecności dziennikarzy na tym terenie, a wygląd kamery ewidentnie wskazywał, iż jest to sprzęt profesjonalny, używany przez telewizję. Do tego zaatakowany operator mówił, że "jest w pracy i idzie na spotkanie z ekologami, z którymi jest umówiony".
Więc ich motywem nie było zapewnienie mu bezpieczeństwa, a uniemożliwienie przeprowadzenia wywiadu z ekologami (...) Gdyby celem oskarżonych było - deklarowane przez nich - zapewnienie bezpieczeństwa pokrzywdzonemu, to nie atakowali by sprzętu, nie niszczyli, nie zabieraliby kamery - dodał.
Pełnomocnik oskarżycieli posiłkowych chce wyższego zadośćuczynienia w kwocie 10 tys. zł. Mec. Marcin Grodzicki mówił, że operator musiał uciekać, obawiając się wręcz o swoje życie, gdy oskarżeni gonili go samochodem, wskazywał na urazy psychiczne związane z całym tym wydarzeniem.
Wyrok sądu apelacyjnego ma być ogłoszony 27 lutego.