Radio Białystok | Felieton | Maseczki - jak to właściwie z nimi jest? Felieton Adama Dąbrowskiego
Jedni używają ich zawsze i zgodnie z zaleceniem, inni noszą jakby symbolicznie, np. na brodzie, jeszcze inni nie mają ich wcale.
Nawet oficjalne komunikaty były różne: maseczki ochronne są zalecane tylko w wyjątkowych przypadkach; są potrzebne wszystkim zawsze i wszędzie, należy ich używać obowiązkowo w określonych sytuacjach.
Te różne informacje, które docierają do nas od kilku miesięcy, sprawiają, że niektórzy zaczynają się w tym już gubić.
Nie pomaga w rozjaśnieniu tych mroków wątpliwości z pewnością działalność tzw. "antymaseczkowców", którzy od razu uznali, że maseczek nosić nie będą i przekonują do tego innych.
Część z nich to wyznawcy teorii, że wirusa Sars-Cov-2 nie ma, część uważa, że co prawda jakiś wirus jest, ale maseczki przed nim nie chronią, a pozostali to po prostu antysystemowcy i anarchiści.
Mało wśród nich natomiast wirusologów i bakteriologów. O ile w ogóle są w tej grupie. Nie ma takich osób chyba w ogóle wśród pracowników szpitali. Przynajmniej nie słyszałem, żeby lekarze czy pielęgniarki – i to nie tylko w tzw. szpitalach jednoimiennych – stwierdzili, że nie będą stosować żadnych środków zabezpieczających przed zakażeniem tym wirusem, którego według niektórych nie ma...
Czyżby dmuchali na zimne? Cóż więc stoi na przeszkodzie, żeby podmuchać razem z nimi?
Przeciwnicy maseczek najchętniej powołują się na zalecenia z pierwszej połowy marca, kiedy oficjalnie stwierdzono, że maseczki nie muszą, a nawet nie powinny być stosowane powszechnie. Tyle, że to było pół roku temu, a od tamtej pory wiedza o nowym koronawirusie znacznie się zwiększyła. Przynajmniej mam taką nadzieję.
Zresztą już wówczas zalecono bezwzględne zasłanianie twarzy w kontaktach z osobą zarażoną oraz podczas kaszlu czy kichania. Tych zaleceń akurat nigdy nie odwoływano, ani nie zmieniono, więc powinno być to jakąś wskazówką postępowania na co dzień. Zresztą już jakiś czas temu ktoś "łopatologicznie" próbował to wyjaśnić hasłem: "MOJA MASECZKA CHRONI CIEBIE, TWOJA MASECZKA CHRONI MNIE".
Dla tych, dla których nawet to jest zbyt trudne do zrozumienia, przygotowano rysunki poglądowe, jako że wracamy ponoć do przedpiśmiennych czasów kultury obrazkowej. Porównano tam przenoszenie wirusów (a także wszystkich innych zarazków) do - przepraszam, ale to cytat – oddawania moczu w bezpośrednim sąsiedztwie drugiego człowieka.
W tym zestawieniu taką swoistą maseczką jest ubranie. Jak to zabezpieczenie zmienia całą sytuację w zależności od tego, czy jest, czy go nie ma, można sobie wyobrazić. A jeśli komuś wyobraźni nie starcza, może sprawdzić doświadczalnie w zaciszu własnego domu.
Z argumentem, że maseczki same powodują choroby, wywołują grzybicę płuc itp. rozprawił się emerytowany chirurg, który używał takiego zabezpieczenia przez kilkadziesiąt lat po kilka godzin dziennie i nie rozchorował się od tego. Jak wyjaśnił, zagrożenie może być, ale to nie maseczka, tylko sposób jej użytkowania i higiena jamy ustnej noszącego.
Temat jest tak rozległy, że nie starczy czasu nawet na wymienienie innych aspektów. Proponuję więc podejście do noszenia tych zabezpieczeń ust i nosa, na zasadzie analogicznej do zakładu Pascala. Otóż jeśli ktoś nie wierzy w maseczki, to jedynym poświęceniem jest trochę trudniejsze oddychanie przez krótki czas.
Natomiast jeśli rzeczywiście chronią, to unikamy zarażenia siebie lub innych ze wszystkimi tego konsekwencjami. Tym, którzy nie słyszeli o Pascalu, zdradzę, że filozof uznał, że bardziej opłaca się uwierzyć.