Radio Białystok | Felieton | Rekordowo długa kampania - felieton Marka Gąsiorowskiego
Polityczny magiel, najdłużej działający w naszej historii po 1989 roku, dziś kończy działalność. Przynajmniej na chwilę, na czas głosowania w pierwszej turze.
Polityczny magiel, najdłużej działający w naszej historii po 1989 roku dziś kończy działalność. Przynajmniej na chwilę, na czas głosowania w pierwszej turze. Mowa o kampanii wyborczej. By wybrać prezydenta na następną kadencję, kandydaci swoje polityczne gody zaczęli w lutym, a niektórzy nawet wcześniej. Na finał zanosi się w połowie lipca - to rekord.
Nigdy wcześniej po 89 roku prezydencka elekcja nie była poprzedzona tak długą kampanią. Wpłynęły na to czynniki subiektywne - pandemia i brak możliwości przeprowadzenia wyborów w konstytucyjnym terminie 10 maja. Dzięki temu wyborcy mieli mnóstwo czasu, by poznać większość kandydatów. W nieco gorszej sytuacji znaleźli się dwaj dokooptowani pretendenci: Rafał Trzaskowski i Waldemar Witkowski. To ewenement, bowiem nie zdarzyło się, by kampania dwóch ubiegających się o fotel prezydenta była wielokrotnie krótsza w porównaniu do konkurentów.
Są to jedyne w historii wybory, które odbywają się w niekonstytucyjnym terminie. Tak twierdzi duża część ekspertów. Jednakże ów fakt nie był podnoszony w kampanii, gdyż termin głosowania był efektem politycznego kompromisu.
Kampania składała się przede wszystkim z obietnic i negowania wiarygodności kontrkandydatów. Obietnice w większości wypadków były na wyrost. Dotyczy to tych o charakterze ogólnym i tych sformułowanych już bardziej szczegółowo, jak na przykład wysokość nakładów na służbę zdrowia. Proponowane zmiany wymagają silnego zaplecza politycznego w parlamencie. Takie zaplecze wśród kandydujących ma tylko obecnie urzędujący prezydent. Co też nie jest gwarancją, że wszystkie jego inicjatywy zostaną zrealizowane. Zdecydowana większość obietnic brzmiała tak, jakby kandydaci ubiegali się o fotel premiera a nie prezydenta. Dotyczy to wszystkich pomysłów wynikających na przykład z ustawy budżetowej takich jak podwyżka emerytur, płac, proponowanych programów socjalnych. Tu prezydent najczęściej ma rolę notariusza, a spełnienie owych postulatów wymaga woli politycznej rządzących i odpowiednio skonstruowanej ustawy budżetowej, którą pilotuje premier.
Jeśli chodzi o negowanie wiarygodności konkurentów, niemal każdy komitet ma coś w dorobku - sam negował kontrkandydatów i jego kandydat też był negowany. Z tym akurat nie było wielkich problemów, bowiem wielu startujących dość długo siedzi w polityce i łatwo kogoś takiego przyłapać na niekonsekwencji przede wszystkim. Czy to wpłynie na wyniki wyborów? Być może w jakimś minimalnym stopniu.
Często publikowane sondaże były skutecznym impulsem do mobilizowania poszczególnych elektoratów. Zwłaszcza że fundowały kandydatom, dużą huśtawkę nastrojów. I niepewność wśród ich zaplecza politycznego W żadnym wypadku nie stanowiły one instrumentu do zbadania czy przekaz, jaki w kampanii podaje kandydat, wpływa na jego poparcie. Podam przykład. W sondażach przeprowadzonych w tym samym czasie przez dwie różne pracownie różnica w preferencjach wyborczych jednego ze startujących sięgała kilkuset procent. W jednym badaniu miał 2 proc poparcia, w drugim 9 proc. Skąd taka rozbieżność? I jakie wnioski na podstawie tych dwóch badań ma wyciągnąć kandydat i wyborcy?
Nie da się ukryć, że te wybory stoją pod znakiem mobilizacji elektoratów. Hasło "Wszystkie ręce na pokład" obowiązuje we wszystkich politycznych środowiskach. Bardzo mocno zaangażowały się samorządy, niektóre nawet za mocno przejmując rolę komitetów wyborczych jednego z kandydatów. Nie ulega wątpliwości, że długa kampania, zacięta rywalizacja i mocna polaryzacja poszczególnych obozów może przynieść rekord frekwencji. A to oznacza tylko jedno - wybrany prezydent będzie miał mocny mandat.